Wiem tylko, że muszę żyć dalej. Muszę być silna i ...
Wiem tylko, że muszę żyć dalej.
Muszę być silna i muszę się uśmiechać, bo nikogo nie obchodzi, że posypał mi się świat.
Cierpienie jest największą szkołą dobroci. Im cierpienie jest bardziej niezrozumiałe, tym jest bardziej skuteczne. Bez cierpienia byłby tylko świat podobny do pola, bez kwiatów, nikły, monotonny, niewyraźny. Na tym polu cierpienie jest kwiatem.
Musimy zrozumieć, że prawdziwe cierpienie nie pochodzi z zewnętrznych okoliczności, ale z naszych własnych wyobrażeń i oczekiwań. To my sami przyczyniamy się do naszego cierpienia, a nie rzeczywistość. Kiedy to zrozumiemy, zrozumiemy, że cierpienie jest jedynie drogą do doświadczenia, a nie celem samym w sobie.
Cierpienie może stać się kreatywnym aktem, jeżeli tylko potrafimy nie uciekać od niego, ale go przeżyć, jeżeli potrafimy cierpieć. Cierpiąc, sami siebie tworzymy. To, jakim jestem człowiekiem, zależy właśnie od moich cierpień. Czasem miłość, pomimo najlepszych chęci, nie jest w stanie zrozumieć bólu drugiego człowieka. Każdy musi przejść przez to sam. Każde cierpienie jest jak narodziny, jest swoistym aktem twórczym
Cierpienie jest najpotężniejszą szkołą mądrości, a mędrzec, który nie cierpiał, jest tak samo niewielu jak mędrzec. Cierpienie ma być naszą nauczką. To jest nasz nauczyciel. Cokolwiek uczymy się, nie można nauczyć się prawdy. Prawda musi badać samego siebie.
Cierpienie to najgłębszy korzeń, z którym musimy się zmierzyć. To ono kształtuje nasze wnętrze, to ono buduje nasze siły.
Najgłębszy poziom piekła jest zarezerwowany dla tych, którzy w czasie kryzysu moralnego utrzymują swoją neutralność. Cierpienie jest samo w sobie neutralne; to nasza reakcja decyduje, czy staje się ono naszym ciężarem, czy szansą na rozwój.
Nie przeraża mnie odległość między nami. Przeraża mnie twoja bliskość z kimś, kto nie jest mną.
Ból jest nieunikniony, cierpienie jest opcjonalne. Pomiędzy bólem a cierpieniem jest przestrzeń. W tej przestrzeni możemy wybierać odpowiedź na ból.
Ale on nie przychodził. Może jest zajęty, żeby znaleźć czas dla mnie - rozważałam. Ale trzy miesiące to nieco długo. Nawet jeżeli nie mógł się ze mną spotkać, to przynajmniej mógłby podnieść słuchawkę telefonu i zadzwonić. Doszłam do wniosku, że zupełnie o mnie zapomniał. Okazało się, że nie jestem dla niego ważna.
A to bolało - jakby w sercu zrobiła mi się mała ranka. Nie powinien był obiecywać, że jeszcze kiedyś przyjdzie. Obietnice- nawet te niezobowiązujące - zostają człowiekowi w pamięci.
Myślę o cierpieniu, którego opowieści nie mogą złagodzić, choćby powtarzać je tysiąc razy.