Od 1 stycznia 2026 roku Polacy mogą spodziewać się kolejnego uderzenia po kieszeni. Rząd planuje wprowadzenie nowej daniny na sprzęt elektroniczny – popularnie nazywanej „podatkiem od smartfonów”. Choć formalnie nie będzie to podatek, jego skutki odczuje każdy, kto kupi nowy telefon, tablet, laptop czy telewizor.
- Nowy rok, nowa opłata. Elektronika w Polsce znów pójdzie w górę
- „To nie podatek, to opłata” – tłumaczy rząd
- Skąd się wziął pomysł na „podatek od smartfonów”?
- Ile zapłacimy więcej?
- Kto na tym zyska, a kto zapłaci?
- Ukryty podatek, który odczujemy wszyscy
Nowy rok, nowa opłata. Elektronika w Polsce znów pójdzie w górę
Najbardziej kontrowersyjne jest to, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego będzie mogło wprowadzić tę opłatę bez uchwalania ustawy. Wystarczy zmiana rozporządzenia, co oznacza, że prezydent nie będzie miał możliwości zawetowania decyzji.

„To nie podatek, to opłata” – tłumaczy rząd
Resort kultury przekonuje, że nowa opłata będzie „niezauważalna” dla obywateli. Jednak eksperci są innego zdania. W praktyce oznacza to bowiem wzrost cen sprzętu elektronicznego nawet o kilka procent.
Prawniczka mec. Diana Knapczyk z kancelarii Causa Finita ostrzega:
Nie da się sprawdzić, o ile faktycznie zdrożeje dany smartfon czy laptop. Sprzedawcy mogą wykorzystać sytuację i podnieść ceny wyżej niż wynikałoby to z samej opłaty.
Oficjalnie opłata reprograficzna ma rekompensować artystom utratę części dochodów z tytułu kopiowania ich twórczości. Wpływy nie trafią więc do budżetu państwa, lecz do organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, takich jak ZAiKS.
ZOBACZ TAKŻE: Flaga na Święto Niepodległości? Ten błąd może cię kosztować nawet 5 tys. złotych!
Skąd się wziął pomysł na „podatek od smartfonów”?
System opłat reprograficznych istnieje w Polsce od 1994 roku. Początkowo obejmował kasety, płyty CD czy magnetowidy – czyli urządzenia, które pozwalały kopiować muzykę i filmy. Jednak od 2008 roku przepisy nie były aktualizowane, mimo że technologia poszła naprzód.
Nowe rozporządzenie ma „dostosować” opłatę do realiów XXI wieku. W praktyce jednak oznacza to, że każdy telefon, tablet, komputer lub telewizor z pamięcią powyżej 32 GB zostanie objęty dodatkową opłatą w wysokości 1 proc. wartości urządzenia.
Ile zapłacimy więcej?
Choć 1 proc. może wydawać się niewielką kwotą, w przypadku droższych sprzętów robi ogromną różnicę.
-
Nowy iPhone 17 Pro za 7499 zł zdrożeje o co najmniej 75 zł,
-
Telewizor LG OLED warty 5100 zł – o około 51 zł,
-
Laptop za 5000 zł – o kolejne 50 zł,
-
Tablet – o kilkanaście złotych więcej.
To jednak tylko oficjalne wyliczenia. W rzeczywistości producenci i sklepy mogą zaokrąglić ceny w górę, tłumacząc się „koniecznością dostosowania do przepisów”. Dla klientów będzie to podwyżka trudna do zweryfikowania, bo nikt nie pokaże jej na paragonie jako osobnej pozycji.
Kto na tym zyska, a kto zapłaci?
Według szacunków Ministerstwa Kultury, nowa opłata przyniesie od 150 do 200 mln zł rocznie. Pieniądze mają wspierać artystów, muzyków, pisarzy i filmowców – tych, których dzieła są kopiowane i odtwarzane na urządzeniach cyfrowych.
Resort przekonuje, że w ten sposób koncerny technologiczne „wesprą kulturę”, jednak w praktyce to zwykli konsumenci pokryją koszty. Ostatecznie bowiem to klienci zapłacą więcej w sklepach – i to już od stycznia.
Ukryty podatek, który odczujemy wszyscy
Choć rząd zapewnia, że nowa opłata nie wpłynie znacząco na ceny, rzeczywistość może okazać się inna. Marże w branży elektronicznej są niewielkie, więc każda dodatkowa danina szybko przełoży się na podwyżki.
Eksperci ostrzegają, że to kolejny cichy sposób na sięgnięcie do portfeli Polaków, tym razem pod pretekstem wsparcia artystów. Od 1 stycznia 2026 roku każdy, kto planuje zakup telefonu, komputera czy telewizora, musi przygotować się na to, że elektronika w Polsce znów zdrożeje – i to nie przez inflację, lecz przez nową „opłatę kulturalną”.
źródło zdjęcia: Canva