Dzisiejszy dzień to dla mnie pierwszy i ostatni dzień wieczności.
Dzisiejszy dzień to dla mnie pierwszy i ostatni dzień wieczności.
Zanim nabałaganisz, sprawdź, czy dasz radę posprzątać.
To nie kwestia tego, kto mi pozwoli. Kwestia tego, kto mnie powstrzyma.
Współczucie upośledza myślenie.
Zaloty są jak tango: czysty
absurd i same esy-floresy.
Mam wrażenie, jakbym nurzał się w gorącej toni endorfin. Mówiąc mniej cynicznie, jestem zakochany.
Przez kilka kolejnych dni odkrywam, dlaczego za symbol miłości uznaje się serce. Naukowo rzecz biorąc, kocha się przecież mózgiem.
A jednak nikt nie rysuje pofalowanych półkul mózgowych, gdy jest zakochany. Teraz wiem dlaczego. Bo gdy się cierpi z miłości, naprawdę boli w klatce piersiowej.
To jest prawdziwy, fizyczny ból.
Albo może raczej okropny ciężar.
Tym, co zabija, jest rozpacz.
Gdyby ludzie znali ciężar prawdziwej wiary, byłoby więcej ateistów.
Są miejsca, gdzie kończy się publicystyka, a zaczyna życie.
Trudno jest być strażnikiem samego siebie.