Chociaż nie spodziewałam się, że tak boleśnie odczuję podwyżki, o których od miesięcy trąbi się w mediach, standard mojego życia drastycznie się pogorszył. To mąż zawsze opłacał wszystkie rachunki, a moja wypłata szła praktycznie na moje potrzeby. Niestety wszystko się zmieniło.
Pochodzę ze średnio zamożnej rodziny. Chociaż nie mogę stwierdzić, że żyliśmy w biedzie, nie żyliśmy też w luksusie. Raz na dwa lata jeździliśmy na wakacje, a nowe ubrania były u nas rzadkością.
W każdym razie powiedziałam sobie, że nie chcę tak żyć. Od zawsze wiedziałam, że muszę mieć na tyle pieniędzy, aby niczego sobie w życiu nie żałować.
Mój mąż prowadzi mały lokal gastronomiczny, a ja pracuję w niewielkiej korporacji. Nie da się ukryć, że to właśnie restauracja przynosiła nam największe zyski, ale pandemia i nagły wzrost inflacji sprawiły, że nasze życie obróciło się o 180 stopni.
Od początku ustaliliśmy z mężem, że to on będzie opłacał wszystkie rachunki i kredyty, a moja wypłata ma iść na moje potrzeby, a do tego bieżące zakupy.
Tyle że nasze ustalenia już dawno poszły w łeb. Opłaty i kredyty jak u wszystkich drastycznie wzrosły i z tego, co zarabia lokal, nie da się już go opłacać, dlatego część mojej wypłaty musi iść na spłatę należności.
Nie stać mnie teraz, żeby raz miesiącu iść na paznokcie, do kosmetyczki czy fryzjera. Czuję się, jakbym wróciła do czasów sprzed lat, kiedy to moja mama sama farbowała sobie włosy przed lustrem.
Wiem, że oboje partnerów powinno odpowiadać za wspólne życie, jednak czuje, że mój mąż totalnie stracił zapał do pracy i ma wszystkiego dość.
Poważnie zastanawiam się, czy nie rzucić tego wszystkiego i żyć na własny rachunek bez męża i jego problemów.
Zobacz także: To on naciskał na dziecko. Teraz zostałam z nim zupełnie sama