Dlaczego nieobecność tak bardzo potęguje miłość?
Dlaczego nieobecność tak bardzo potęguje miłość?
Kładę się teraz do snu, na trochę dłużej niż zwykle. Nazwijmy to wiecznością.
Życie to jedna, wielka seria rozstań,
ale najbardziej rani brak chwili pożegnania.
Podanie ręki jest naprawdę niedoceniane jako czynność intymna. Całuje się znajomych albo kolegów, mimochodem, żeby powiedzieć cześć albo do widzenia. Można nawet pocałować przyjaciela prosto w usta. Szybko objąć kogoś, kogo się zna. Nawet spotkać kogoś na przyjęciu, zabrać go do domu, przespać się
z nim i nigdy już go nie zobaczyć.
Ale podać sobie ręce i stać, trzymając się
za nie, czuć te prądy, które powstają wtedy między dwojgiem ludzi? Czułość takiego aktu, obietnica w nim zawarta to coś,
co dzielicie z nielicznymi ludźmi w życiu.
Pieniądze, które mamy,
są narzędziem wolności.
Pieniądze, za którymi się uganiamy: narzędziem niewoli.
Powiedz mu, że dobrze robi ze złych powodów, a przez to myli się od początku do końca.
Jestem jakaś taka inna. Zawsze byłam inna, ale teraz jestem inna inaczej.
Żeby naprawdę docenić radość, trzeba najpierw doświadczyć smutku.
Nie, nie wierzę w „możliwość szczęścia”, wierzę w spokój. Z tej przyczyny unikam tego, co mnie irytuje. Jestem aspołeczny. Więc uciekam od społeczeństwa. Wychodzi mi to na dobre.
Kto wiele chce, ten mało ma.
Wszystko jedno, dokąd się udam, i tak nigdy nie będę mógł naprawdę stąd wyjechać.