
Nieobecność nie oznacza przecież zapomnienia.
Nieobecność nie oznacza przecież zapomnienia.
Żaden bóg nie uratuje człowieka, tylko on sam.
Wszystko ma swoją drugą stronę, przeciwwagę.
Dam Ci znać, który pociąg przywiezie moją trumnę.
Przyznajmy to sobie szczerze – każda z nas setki razy robiła dobrą minę do złej gry – żeby kogoś nie urazić, nie zniechęcić do siebie, nie przestraszyć. Nie obciążać swoimi problemami, nie zwracać na siebie uwagi. Ale pamiętaj – też masz prawo nie wyrabiać. Nie mieć siły. Mieć dość. Masz prawo do chwili słabości. Do tego, żeby Cię ktoś przytulił, zamiast ponownie strzelić Ci w twarz.
Księżyc i gwiazdy. Właśnie to ci ofiaruję, Meg.
A jeśli zło tak naprawdę nie istnieje? Jeśli zostało wymyślone przez nas i w rzeczywistości musimy walczyć tylko z własnymi ograniczeniami? Jeśli to tylko ciągła bitwa między naszą wolą, pragnieniami i decyzjami?
Veni, verdi, vomui – przybyłem, zzieleniałem, zwymiotowałem?
Porozumienie osiąga się, gdy jedna ze stron udaje, że wierzy w dyrdymały opowiadane przez drugą.
Nie jestem z cukru, nie obawiam
się deszczu. Mam znakomitą parasolkę, wyrób krajowy, kupiłam
w centralnym domu towarowym.
Śmiało więc mogę wyruszyć za miasto.
Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa.